KOCIE SPRAWY – INDONEZJA – Kot z buddyjskiej stupy

INDONEZJA – Kot z buddyjskiej stupy

   Podczas naszych podróży po całym świecie wszędzie spotykamy koty. Czasem mamy wrażenie, jakby koty żyły obok ludzi, nie wchodząc im w drogę. Są regiony, gdzie panuje kult kota, który trwale wpisał się w kulturę i sztukę. Są jednak miejsca, gdzie roli kota w życiu człowieka nie da się łatwo określić. Tak właśnie jest w Indonezji, na wyspach Bali, Jawie  czy Sumatrze.

okladka_parzuchowscy_publikacje_artykuly_1

EDYTA I ŁUKASZ PARZUCHOWSCY– fotografowie, podróżnicy, autorzy licznych wystaw.
Ich fotografie można oglądać na stronie www.parzuchowscy.com

Jawajski antykwariat

   Do Yogyakarty przybyliśmy późnym wieczorem. Pomimo, iż robiło się ciemno temperatura nie odpuszczała. Wciąż było gorąco a przede wszystkim parno. Delikatny jak na Indonezję deszcz spłukał resztki kurzu z ulic i chodników. Część sprzedawców zamykała swoje sklepy a życie powoli zamierało. Rikszą dojechaliśmy do centrum miasta gdzie w jednej z lokalnych restauracyjek zjedliśmy kolację. Wracając wąskimi uliczkami zatrzymaliśmy się przed starymi, zniszczonymi drzwiami. Zardzewiałe dziecięce wózki, stare czajniki i wypłowiałe na słońcu lalki zdobiły wejście do dziwnego wnętrza. Po przekroczeniu progu naszym oczom ukazał się niesamowity widok. Stare drewniane regały uginały się pod ciężarem dziesiątków starych przedmiotów. Na środku pomieszczenia stał uginający się stół na którego blacie leżały lalki, żelazka, stare aparaty, peruki a także mnóstwo czarno-białych poniszczonych zdjęć. Jednak w całym pomieszczeniu nikogo oprócz nas nie było. Jedynie w rogu na starej drewnianej rzeźbie spał wielki rudy kocur. Gdy wchodziliśmy, uniósł głowę, lecz za chwilę znowu zapadł w sen. Chodząc wzdłuż ścian, oglądaliśmy stare butelki po coca-coli, rytualne maski, noże, kabury na broń i wiele innych przedmiotów których przeznaczenia mogliśmy się jedynie domyślać. Całe pomieszczenie oświetlała tylko jedna mała żarówka dająca bardzo mało żółtego światła. Coraz śmielej zaglądaliśmy do różnych zakamarków. Wielki rudy kocur przyglądał się temu z zaciekawieniem, lecz pozycji, w której go zastaliśmy, nie zmieniał. Z każdą upływającą minutą czuliśmy się w tym magicznym miejscu coraz pewniej. Niestety, sprzedawcy bądź też właściciela nie było. Jedynie śpiący kot pilnował antykwariatu. Wychodząc pogłaskaliśmy przyjacielsko. Następnego dnia przychodziliśmy w to miejsce kilkukrotnie i za każdym razem drzwi były zamknięte. W Yodze spędziliśmy jeszcze cztery dni, a ten właśnie antykwariat odwiedzaliśmy wielokrotnie. Niestety, zawsze był zamknięty, niezależnie od pory dnia.

okladka_parzuchowscy_publikacje_artykuly_2

okladka_parzuchowscy_publikacje_artykuly_3

Kot w świątyni Borobudur

   Borobudur, będący jedną z największych budowli buddyjskich na świecie, jest również jednym z głównych zabytków Indonezji. Ogromny kompleks świątynny wznosi się pośrodku wiecznie zielonych lasów Jawy. Budowla nie posiada pomieszczeń wewnętrznych. Całość służyła jedynie do rytualnej pielgrzymki. Na całej jej trasie rozmieszczono liczne płaskorzeźby, przedstawiające sceny z życia Buddy. Do Borobudur ze względów czysto oszczędnościowych dostaliśmy się lokalnym autobusem. Podróż, pomimo iż w niezbyt komfortowych warunkach, była dziesięciokrotnie tańsza od jazdy taksówką. Przy głównej bramie spotkało nas niemiłe zaskoczenie. Dwa wejścia i dwie różne kolejki. Jedna dla Indonezyjczyków a druga dla wszystkich pozostałych. Cena oczywiście również inna. Miejscowi płacą równowartość dwóch butelek wody, a turyści 15 dolarów.

   Zdzierstwo straszne, lecz tylko w ten sposób można zdobyć pieniądze na renowację tego wspaniałego zabytku. Po przejściu przez główną bramę zobaczyliśmy spowitą mgłą świątynię. Pomimo, że oddalona o dobrych kilkaset metrów, od razu zachwyciła nas swoim pięknem. Jednak aby się do niej dostać trzeba te kilkaset metrów pokona idąc pod górę. Podczas męczącej drogi na szczyt zaczepił nas stary Indonezyjczyk odwiedzający Borobudur wiele razy w roku. Kilkanaście minut drogi umilił nam opowieściami o świątyni i okolicach. Jeden zwyczaj szczególnie przypadł nam do gustu. Na najwyższych tarasach świątyni znajdować się miały kamienne stupy w kształcie ażurowych dzwonów. W każdej z miniaturowych stup twórcy Borobudur umieścili posąg medytującego Buddy. Według lokalnych wierzeń aby zaznać w życiu szczęścia, kobieta powinna dotknąć pięty Buddy, a mężczyzna palca. Gdy już dotarliśmy na sam szczyt, rzeczywiście ujrzeliśmy niezliczoną ilość ażurowych dzwonów. Po podejściu bliżej spostrzegliśmy, iż faktycznie wewnątrz każdego znajduje się kamienny posąg. Edyta, gdy tylko znalazła się wystarczająco blisko, sięgnęła do wnętrza stupy aby złapać siedzącego w środku Buddę za piętę. Po niej przyszła kolej na mnie. Odwróciłem się i sięgnąłem do stupy stojącej za moimi plecami, starając się złapać Buddę za wzniesiony palec. Jednak dotknąłem czegoś zupełnie innego. Czegoś miękkiego i ruszającego się. Błyskawicznie wyciągnąłem rękę ze środka, przy okazji obcierając się o ostre kamienie. Posąg w środku raczej się nie poruszył. Nic pomiędzy kamieniami nie uciekło, więc to coś puchatego musiało siedzieć wciąż w środku. Powoli zajrzałem do wnętrza stupy. Na głowie kamiennego Buddy siedział średniej wielkości kocur. Błyszczącymi oczami wpatrywał się we mnie, a ja w niego. Trwało to dobrych kilka chwil. Siedział i po prostu obserwował ręce ludzi pragnących dosięgnąć szczęścia. On siedział w środku, a my staliśmy pod palącym, południowym słońcu. Ruszyliśmy oglądać posągi i płaskorzeźby. Ich ilość i jakość wprawiła nas w zdumienie. Kim byli budowniczowie Borobudur? Wracając zajrzeliśmy do stupy, w której odpoczywał nasz znajomy kot. Niestety, tam go już nie było. Albo uciekł, albo pomyliliśmy miejsca. Schodząc na dół poczuliśmy mocniejszy powiew wiatru. Chwilę później z nieba spadło morze wody. Do miasta wracaliśmy przemoczeni do ostatniej suchej nitki.

Balijski kot sadzawkowy

   Bali jest wyspą wyjątkową. Wszędzie można poczuć kadzidła, a na każdym możliwym wolnym skrawku kamienia stoją koszyczki z darami dla miejscowych bogów. Nikomu nie przeszkadza, że większość darów znika w paszczach psów i dziobach różnego rodzaju ptactwa. Codziennie rano donoszone są nowe koszyczki, w których można zauważyć ryż, krakersy, drobne monety, kwiatki i wiele innych rzeczy. Spośród wysp Indonezji to właśnie na Bali znajduje się największa liczba świątyń. Oprócz tego na wyspie można znaleźć niesamowite plaże, równikowe lasy, wciąż czynne wulkany oraz znane z pocztówek tarasowe pola ryżowe. Ludzie na Bali są wyjątkowo mili i zawsze chętni do pomocy. Naszym ulubionym miejscem na wyspie była miejscowość Ubud. Miejscowość będąca odpowiednikiem polskiego Kazimierza, skupiająca artystów z całej wyspy. Malownicza okolica i brak gwaru wielkich miast pozwalają naprawdę odpocząć. Na długich spacerach po okolicznych wioskach spędzaliśmy całe dnie. Tak jak nigdzie indziej, co krok byliśmy zapraszani do Indonezyjskich domów, gdzie poznawaliśmy codzienne życie Balijczyków. Byli to zarówno artyści, jak i zwyczajni chłopi, uprawiający na swoich polach ryż. Kiedy wieczorami wracaliśmy do naszego hotelu, byliśmy już naprawdę zmęczeni. Pewnej nocy, gdy już szykowaliśmy się do snu, w jednej z ogrodowych sadzawek usłyszeliśmy plusk. Jeden, drugi , trzeci. Przecież ryb tam nie ma, a o tej godzinie raczej ptaki piór w wodzie nie moczą. Na tarasie nikogo już nie było.

   Kolejnej nocy sytuacja się powtórzyła, lecz i tym razem nie udało się nam dowcipnisia nakryć na gorącym uczynku. Co zabawne, tej nocy jeszcze trzykrotnie budziło nas chlapanie w sadzawce. Kolejnej nocy postanowiliśmy zaczaić się na sprawcę naszych przedwczesnych pobudek. Wieczorem usiedliśmy na tarasie i bez słowa czekaliśmy. Wszystkie światła były już pogaszone. Gdy zbliżyła się północ z ciemności wyszedł czarny kształt. Bezszelestnie wskoczył na murek otaczający sadzawkę, a następnie wskoczył do środka. Z latarką podeszliśmy do wody. W chwili gdy zapalaliśmy światło, już wiedzieliśmy, co zobaczymy. Pośrodku stał, a raczej skakał, mokry kot. Wskakiwał do wody, która zakrywała mu całe łapy a następnie równie szybko wyskakiwał. Gdy się dokładnie przyjrzeliśmy, zauważyliśmy, na co polował. W wodzie odbijał się księżyc i pobliskie latarnie. Gdy kot nas zauważył, prysnął bez najmniejszego miauknięcia, a my wybuchnęliśmy śmiechem. W pierwszej chwili pomyśleliśmy, że już go więcej nie usłyszymy. Jednak w środku nocy gdy, przewracaliśmy się na drugi bok, usłyszeliśmy pluskanie. Z uśmiechem zasnęliśmy.

   Do kraju wracaliśmy zmęczeni lecz szczęśliwi. Podczas miesiąca spędzonego w ciągłej drodze zobaczyliśmy wspaniałe budowle, niesamowite twory przyrody. Spróbowaliśmy zupełnie nowych potraw i poczuliśmy wiele nieznanych w europie zapachów. Poznaliśmy wspaniałych i zawsze uśmiechniętych ludzi. Tam gdzie ludzie są szczęśliwi, zawsze znajdzie się miejsce dla kotów.

okladka_parzuchowscy_publikacje_artykuly_4

Komentarze