PODRÓŻE I HERBATA – Indonezja – relacja i porady

Indonezja – specjalnie dla nas relacja i cenne porady

Edyta i Łukasz Parzuchowscy – zaprawieni podróżnicy – opowiadają nam o ryzykownej przeprawie przez las równikowy w poszukiwaniu tajemniczej świątyni oraz radzą kiedy, jak i po co jechać do Indonezji.

3

O Indonezji można napisać kilka książek. Kilkanaście tysięcy wysp, zupełnie różni ludzie, magia, którą można poczuć powodują, że jest to miejsce niezwykłe. Przyciągające niczym magnes ludzi z całego świata.

Półtora miesiąca jazdy z wyspy na wyspę. Dziesiątki kilometrów pokonanych na własnych nogach z wypchanymi plecakami i ciężkim sprzętem fotograficznym dały nam ostro w kość, ale wróciliśmy jak zwykle w pełni usatysfakcjonowani. Kilka sytuacji szczególnie zapadło nam w pamięć. Jedna z nich zdarzyła się w południowo-wschodniej części Bali…

podrozeiherbata_indonezja

„Pewnego dnia, idąc przez jedną z wiosek zaczepił nas starszy człowiek ubrany jedynie w zniszczony sarong. Łamanym angielskim zapytał czy nie chcemy zobaczyć świątyni wybudowanej przez jego przodka. Mimo iż świątynia lub ołtarz miała znajdować się w głębi równikowego lasu zgodziliśmy się bez wahania. Lasy w Indonezji, w znakomitej większości przypadków, przypominają szklarnię. Olbrzymie owady, kolorowe ptaki i wszędobylskie małpy można zobaczyć dosłownie wszędzie. Panująca tutaj zabójcza wilgotność powoduje, że ubrania są mokre już po kilku minutach. Zastanawialiśmy się jak to możliwe, że wielcy showmani z TV podczas relacji z takich miejsc zawsze mają ładne kolorowe i dokładnie wyprasowane koszule. U nas było odwrotnie. Wystarczyły dwie wywrotki na gliniastej ziemi byśmy zaczęli przypominać uczestników koncertów Woodstock.

Dróżka, a raczej coś, co według naszego przewodnika miało nią być, już dawno zniknęła pośród zalewającej wszystko zieleni. Tylko odległy szum, w stronę którego szliśmy, dawał nam jakikolwiek punkt odniesienia. Zbliżaliśmy się do wartkiego strumienia płynącego w głębi wąwozu. Z minuty na minutę docierało do nas coraz mniej słońca. Ogromne korony drzew przesłoniły cały błękit nieba. Dodatkowo zwiększyła się ilość atakujących nas owadów. Mugę, którą byliśmy wysmarowani już dawno starliśmy razem z zalewającym nas potem. Bez tej, i tak mizernej, ochrony staliśmy się łatwym łupem dla wygłodniałych krwi insektów. Śliskie kamienie i błoto sprawiały, że poruszaliśmy się coraz wolniej, co rusz chwytając się gałęzi i  korzeni powalonych drzew. 

Wreszcie przystanęliśmy by odpocząć. Po naszym przewodniku nie było widać jakichkolwiek oznak zmęczenia. W chwili nieuwagi oparłem się o stary wyglądający solidnie konar. I nagle świat wywrócił się do góry nogami, a ja poczułem miękką ziemię oraz pojedyncze ukłucia. Jedno, drugie, trzecie, dwudzieste. Ukłucia zaczęły przeradzać się w pieczenie. Zanim dotarło do mnie, że leżę w resztkach spróchniałego drzewa z rąk, bo je miałem najbardziej odsłonięte, zaczęły napływać niepokojące znaki. Poczułem jakby ktoś dotykał mojej skóry kabelkami podłączonymi do dużej bateryjki. Poderwałem się i zacząłem strzepywać wszystko co po mnie chodziło. Były to głównie mrówki ale przynajmniej w czterech rozmiarach. Te najmniejsze przypominały miniaturowych krewniaków mrówek faraona, średnie były średnie, zaś te największe miały prawie 2 cm długości. W międzyczasie podbiegł nasz przewodnik. Kilkunastoma wprawnymi ruchami pomógł mi pozbyć się reszty natarczywych owadów chodzących po ubraniu i skórze. Po czym obejrzał miejsca pogryzień i stwierdził, że będzie dobrze. Okazało się, że mrówki, które mnie pogryzły były mało jadowite, więc nie było problemu – mogliśmy iść dalej. I tak pomimo pieczenia połączonego ze swędzeniem ruszyliśmy, starając się nie chwytać za gałęzie, po których maszerowało więcej tych gryzących stworzeń.

Po kolejnych trzydziestu minutach męczącego marszu dotarliśmy do brzegu strumienia. Jedyny problem polegał na tym, że strumień był kilkanaście metrów pod nami a nas czekała przeprawa przez chybotliwy zawieszony nad nim mostek. Musieliśmy zatrzymać się na dłuższą chwilę i wysłuchać wskazówek – jak możemy most pokonać, czego nie powinniśmy robić. Zakaz skakania, stawania dwiema nogami na pojedynczych deskach. Bujać się też nie wolno. Na pytanie – co robić gdy spadniemy – nasz tubylec jedynie się uśmiechnął. Przez mostek zgodnie z zaleceniami musieliśmy przechodzić pojedynczo. Tylko jedna trzeszcząca barierka a kilkanaście metrów poniżej gołe, obmywane wodą skały.  Konstrukcja została stworzona dla Indonezyjczyków, przez Indonezyjczyków i to niewykwalifikowanych – brakowało co drugiej deski, a całość niebezpiecznie się bujała.

Po przejściu połowy drogi spojrzałem w dół i poczułem, że nie jestem się w stanie ruszyć. Do przodu nie pójdę, bo na pewno polecę w dół. Obrót w tej sytuacji i powrót też nie wchodziły w rachubę. Tak to, niestety, bywa gdy zapomina się o lęku wysokości. Lęku, który objawia się właśnie w takich najmniej komfortowych sytuacjach. Zaciśnięte kurczowo na barierce ręce powoli zaczęły drżeć, kolana podobnie. Powoli przestawałem słyszeć cokolwiek poza głośnym dudnieniem wody poniżej.  Nie wiem ile minut minęło. Oczy otworzyłem dopiero gdy poczułem delikatne szarpnięcie. To nasz przewodnik, wbrew swoim ostrzeżeniom, wszedł na most i starał się mnie z niego sprowadzić. Zaparłem się w sobie i powoli ruszyłem do przodu. Krok za krokiem, a w razie paniki mogłem liczyć na wątpliwą asekurację człowieka przede mną. Jednak lęk wysokości dał się oszukać, a most został pokonany. Przez tą całą sytuację zapomniałem o pieczących śladach pogryzień sprzed kilkudziesięciu minut.

Kolejne długie minuty coraz trudniejszego marszu i wreszcie dotarliśmy do celu. Dziura w skale, kilkanaście uschniętych kwiatów, a na końcu malutki kamienny posążek, który kiedyś mógł przypominać wszystko, a teraz był jedynie zarysem. Czas robi swoje a skała wulkaniczna do najtrwalszych nie należy. Nasz przewodnik z dumą wskazał miejsce, na które powinniśmy zwrócić szczególną uwagę. Okazało się, że to płaski błyszczący kamień, a nie figurka były tym do czego nas prowadził. To właśnie na kamieniu przodek naszego przewodnika spędzał długie godziny na medytacjach. Całą prowizoryczną świątynię wykonał sam, używając jedynie rąk i kamieni znalezionych w pobliskim strumieniu. Teraz duchowe zadanie wziął na siebie nasz przewodnik – składał dary dla bogów i demonów zamieszkujących wyspę. Zarówno jednych jak i drugich wyspa wciąż potrzebuje. Erupcje aktywnych wulkanów, co kilkadziesiąt lat, stają się źródłem nieszczęść dla jej mieszkańców. Jednak to właśnie dzięki nim Bali jest jednym z najbardziej urodzajnych miejsc w całej Indonezji. 

Gdzieś pomiędzy tym wszystkim, tam gdzie przebiega ledwie zauważalna linia nazywana równowagą, żyją ludzie. To istnienie dwóch przeciwstawnych sił zniszczenia i życia wprowadza harmonię do codzienności mieszkańców… Droga powrotna wydała się nam jeszcze dłuższa i bardziej męcząca. Gdy wychodziliśmy z lasu zaczynał zapadać zmrok. Trasa, którą planowaliśmy zajęła nam dobrych kilka godzin. W Indonezji nigdy nie można planować tras według europejskiego pojęcia czasu. Wszystko trwa dłużej niż tego oczekujemy. Jednak, mimo wszystko czas ten nigdy nie jest stracony…

Brudni, zmęczeni i pogryzieni lecz szczęśliwi pożegnaliśmy się z naszym towarzyszem”.

Tekst i zdjęcia: Edyta i Łukasz Parzuchowscy

Nota o autorach: małżeństwo fotografów. Podróże będące wspólnym hobby z czasem przekształciły się w pracę.  Ich zdjęcia to w zdecydowanej większości portrety ludzi różnych narodowości bez podziału na stany społeczne. Poza licznymi wystawami zdjęcia można oglądać na stronie www.parzuchowscy.com

INDONEZJA – INFORMACJE PRAKTYCZNE

Dokumenty:  Paszport ważny sześć miesięcy od momentu przekroczenia granicy Indonezji. Wiza, którą możemy otrzymać w ambasadzie Indonezji (koszt 45 USD) lub na lotnisku (25 USD). Wizy wydawane są w większości przypadków na okres 30 dni.

Szczepienia:  Brak jest szczepień obowiązkowych. Szczepienia zalecane to żółtaczka A i B, dur brzuszny, polio oraz tężec. Szczepienia należy wykonać 3 miesiące przed datą planowanego wylotu. Na niektórych wyspach Indonezji występuje zagrożenie malarią. Środki zapobiegawcze to lekarstwa zapobiegające (Malaron), środki odstraszające zawierające DEET (Muga) oraz środki ochronne (moskitiery).

Co zobaczyć koniecznie: Borobudur i Prambanan na Jawie, smoki z Komodo, wulkan Bromo, lasy na Borneo oraz tarasowe uprawy ryżu na Bali.

Czego unikać: Można darować sobie przereklamowane kurorty turystyczne na Bali. Jeżeli chodzi o niewskazane zachowania to picie alkoholu w miejscach publicznych jest źle odbierane.

Transport: Linie oferujące najtańszy przelot do Indonezji to low cost Air Asia latająca z Londynu. Loty, kupione oczywiście zdecydowanie wcześniej, kosztują średnio ok. 3100 – 3200 pln, w sezonie cena może dojść nawet do 3800 pln (nawet jeśli kupimy go miesiąc przed.)

Nocleg: Ceny noclegów w Indonezji zaczynają się od 5 USD za pokój dwuosobowy. Aby uniknąć niemiłych niespodzianek zawsze należy dwukrotnie upewnić się czy podana cena zawiera wszelkie dodatkowe opłaty i podatki. W większości przypadków w cenę pokoju wliczone jest śniadanie. Brak jest łatwo dostępnej bazy noclegowej poza miejscowościami odwiedzanymi przez turystów.

Jedzenie: Obiad w restauracji od 3 USD. Piwo ok 2 USD. Smażone banany w cieście 20 sztuk – 1 USD.  Warto spróbować duriana bądź smażonych w oleju nietoperzy. Unikać należy europejskiego jedzenia przyrządzanego w Indonezyjski sposób.

Komunikacja wewnątrz kraju: Wynajem auta (bez kierowcy) to w przypadku Bali/Flores koszt 20-30 USD. Lokalne linie lotnicze mają dosyć atrakcyjne ceny lecz przy każdym opuszczeniu lotniska musimy uiścić opłatę wylotową, która znacznie podnosi cenę biletu.  Wewnątrz miast należy w miarę możliwości korzystać z lokalnych linii autobusowych (40, dowolna liczba przesiadek bez opuszczania oznakowanej strefy) lub taksówek na licznik. Przy rikszach oraz transporcie turystycznym należy zawsze mocno się targować, gdyż ceny są znacznie zawyżane.

Cuda natury: Przede wszystkim wulkany, lasy równikowe oraz liczne laguny z czarnym wulkanicznym piaskiem.

Zakupy: Targować należy się wszędzie gdzie tylko jest to możliwe. Idąc na zakupy należy schować drogie aparaty, oraz zegarki do plecaka. Warto odwiedzić stare antykwariaty w Yogyakarcie bądź Solo na Jawie. Należy uważać aby nie kupić sztucznie postarzanych przedmiotów.

Festiwale, imprezy: Najwięcej imprez odbywa się na Bali. W kurortach turystycznych życie klubowe niczym się nie różni od tego znanego z Europy Zachodniej. W mniejszych miejscowościach lokalne imprezy odbywają się co kilka dni tak więc nie sposób ich przegapić.

Kiedy najlepiej się wybrać:  Podczas pory suchej trwającej w Indonezji od maja do października.

Czemu warto tam pojechać: Jeżeli nie przeszkadzają nam wysokie temperatury oraz wilgotność sięgająca 95 % to zdecydowanie warto.

Komentarze